wtorek, 12 stycznia 2016

Rozdział II - "Waldek, to ty?"


   Nie rozumiałem do końca co się działo. Słyszałem tylko głos. To był jakiś chłopak. Na pewno. Robił sobie z mnie żarty, czy co? Wyjrzałem nawet zza krzaków, ryzykując ponownym złapaniem i zamknięciem, ale nikogo nie ujrzałem. Może naprawdę byłem szurnięty? Może to były głosy w mojej głowie, które chciały udowodnić, że jednak jestem szaleńcem?
- Schowaj się z powrotem, bo cię znajdą.
Znów to samo. Znów czyjś głos. Zdenerwowany odwróciłem się gwałtownie, by znaleźć osobę, która w tym momencie mnie prześladowała. Nic. Znowu jedna wielka pustka. To było żenujące. Czułem się jak skończony palant. Głowa płatała mi figle, czy naprawdę coś tam było? Nie miałem już zielonego pojęcia. Postanowiłem odpowiedzieć, by zrobić z siebie jeszcze większego idiotę:
- Schowałem się, mądralo. Czemu mieliby nie chcieć, żebym wytrzymał?
- Bo taki jest ich plan.
- Jaki pieprzony plan?! - krzyknąłem. Po prostu krzyknąłem. Nie wytrzymałem. To było głupie. Ja byłem głupi. Głos był głupi. Wszystko było głupie.
- Tego jeszcze nie odkryłem.
- Świetnie. To po co się dzielisz niepotwierdzonymi informacjami? Nie wiesz, że tak powstaje plotka? - odpowiedziałem wrednie. Byłem wściekły, choć w sumie nie wiedziałem dlaczego. Powinienem był cieszyć się chwilą, a wymieniałem zdania z... Nie wiem z czym. Nie wiem z kim. Po chwili ktoś pociągnął za moje włosy, tym samym wyciągając mnie z kupy roślin. Oto jak się nacieszyłem wolnością.



***


   Płakałem panicznie, próbując uwolnić się z tych mocnych pasów. Przywiązali mnie do łóżka, żebym nie mógł uciec. Żebym nie mógł ruszyć żadną kończyną i męczyć się kolejne dni. Czy tak właśnie wyglądały obozy hitlerowskie? Może to był ich plan? Chcieli przeprowadzać na mnie eksperymenty? Nie.. Za dużo horrorów się naoglądałem.
   Zacząłem cicho modlić się w myślach, by to dobiegło już końca. Chciałem znów porozmawiać z Bogiem i poprosić go o wsparcie, tak jak zawsze robiłem przed meczem koszykówki w liceum. Wtedy stało się coś, czego nigdy się nie spodziewałem. Zacząłem wymiotować krwią, jednocześnie z wielkim uściskiem w gardle. Nie rozumiałem dlaczego tak się działo. To nie miało sensu. Oni tylko patrzyli na to jak się dławiłem. Tak jakby to było zamierzone. Jakby tylko czekali na to, by zobaczyć co się ze mną stanie. Czy to przeżyję, czy nie. Ból był nie do zniesienia. Wymiotowałem, a jednocześnie moje gardło zaciskało się coraz bardziej.
- Pomogę ci.
   Usłyszałem delikatny głos jakiejś dziewczyny. Nie była to żadna z pielęgniarek. Znałem tę czwórkę nade mną na pamięć. Pierwsza od lewej dawała mi codziennie zastrzyki. Moja ręka nie wyglądała przez to za dobrze i robiła się coraz bardziej wiotka. Druga z kolei dawała mi jedzenie, które nie pachniało przyzwoicie i było na swój sposób podejrzane. Zrozumie tylko ten, kto je widział. Kto go próbował. Kto je wąchał. Trzeci to główny lekarz. Jego nienawiść do mnie widać było w jego ciemnych, brązowych oczach. Jakby chciał mnie po prostu zabić jednym spojrzeniem. Czwarty to ochroniarz, Larry. Nie układa mu się w życiu. Chyba jest gejem. Tak czy siak, mam po nim wiele blizn.
   Po chwili moje pasy się rozluźniły, a ja upadłem na zimną podłogę. Ktoś mnie zepchnął. Czułem to. Tylko to nie był żaden z lekarzy. Pierwszy raz spotkałem się z takim dotykiem. Potem kojące głaskanie dłonią moich pleców. Zacząłem wtedy twierdzić, że ktoś jednak się mną przejmuje. Że ktoś jednak martwi się o to, czy będę cały. Cały się trzęsłem ze strachu i paniki. Krew wymieszana ze śliną zwisała z moich ust. Nastała cisza. Nikt nic nie mówił. Do czasu.
- To niebywałe. Udało się. Przeżyjemy. - po chwili odezwał się lekarz nadzorujący. Co? O czym oni w ogóle mówili? To nie trzymało się kupy. Może ktoś chciał ich pozwać za warunki tutaj?
   Uradowani lekarze opuścili pomieszczenie, w którym się znajdowałem i zostałem sam w egipskich ciemnościach. Słyszałem ciche drapanie. Czyli jednak miałem pupila. Waldek mnie nie zostawił. Miałem tylko nadzieję, że nie podgryzie znowu moich butów. Położyłem się policzkiem na plamie krwi i westchnąłem. Nie potrafiłem dojść do tego jak to się stało.
- Waldek... Waldek to ty? To ty przegryzłeś pasy? - zapytałem cicho, jakby z durną nadzieją, że brudny szczur mi odpowie.

- Tak, to byłem ja. Tylko nie mów nikomu, bo znów zamkną mnie w tej klatce.
Poderwałem się szybko z podłogi, krzycząc głośno. Nie spodziewałem się odpowiedzi. Serio? Moja psychika była tak zniszczona, że mózg sam tworzył sobie odpowiedzi ze szczurem?
- I widzisz, Gunner. Wystraszyłeś go.
- Prosiłyśmy cię, żebyś oszczędził sobie żartów. No prosiłyśmy.
Usłyszałem dwa damskie głosy. Tak przynajmniej wywnioskowałem. To jeden z nich mówił, że mi pomoże. To od razu rozpoznałem. Zacząłem jak idiota rzucać się pod brudną ścianą, by pozbyć się tych chorych urojeń. Po kolei uderzałem głow
ą o ścianę, podłogę, wszystko co możliwe, gdy coś nagle ją złapało i delikatnie pogładziło. Czułem subtelny dotyk na swoich włosach. Paznokcie powoli i delikatnie drapały moja skórę, uspokajając mnie przy tym. Ostrożnie ułożyłem gdzieś głowę. Było to trochę w uczuciu jak czyjeś kolana. Od razu poczułem się jak w domu. Wróciłem do tych czasów, gdy mama pocieszała mnie tak z każdym przegranym konkursem z matematyki, koszem od dziewczyny, czy też najzwyczajniej spalonym jedzeniem. Wszystko było wtedy łatwiejsze. Naprawdę nie mogłem uwierzyć w to, że ich zamordowano. Że niby ja to zrobiłem. To jaja jakieś?
- Jesteś Justin, prawda?
Znów ten głos. Dobiegał jakby bliżej mnie.
- Tak. - odpowiedziałem po chwili, nie do końca pewien tego co robiłem. Kto to w ogóle był?
- To świetnie.. Jestem Rosella.
- Śliczne imię... - cicha odpowiedź ubyła z moich ust. Nagle zacząłem coś dostrzegać. Jeansy. To były jeansy. Piękne, długie blond włosy i delikatny uśmiech na twarzy. Dziewczyna jak marzenie. Moment, co ona tutaj robiła?! Przecież byłem zamknięty! Co tu do cholery się działo?!
- Dobra, koniec tych czułości. Zaraz się skapną, że gada sam do siebie i będziemy musieli się zmywać. - usłyszałem głos jakiegoś chłopaka. Serio? Dawno nie byłem tak blisko jakiejkolwiek dziewczyny, a ty chcesz mi teraz to odebrać? Niedoczekanie twoje. Wtuliłem się bardziej w nogi Roselli i westchnąłem cicho. Potrzebowałem kogoś obok. Byłem absolutnie sam. W końcu ktoś chciał się mną zaopiekować. Ta czułość była dla mnie najważniejsza. Przestało mnie już obchodzić, o co chodzi w tym wszystkim. Czy oszalałem, czy naprawdę nie jestem sam, nie miało to znaczenia. Czułem się dobrze. To było najważniejsze, przynajmniej dla mnie. Znów jej delikatna dłoń zaczęła gładzić moja głowę. Znów uczucie spokoju ogarnęło moja duszę.
- Pomożemy ci. - powiedziała Rose, bawiąc się ostrożnie moimi włosami. Nigdy na to nie pozwalałem. Bałem się, że się rozwal
ą, po długim układaniu. Teraz żałowałem. To było takie kojące.
- Powie mi ktoś o co chodzi? - otworzyłem powoli oczy i ujrzałem kolejne osoby. Dlaczego było na swój sposób widno? Co tam robiła świeczka? Nie wnosiłem jej. To musiały być jakieś żarty. Tak przynajmniej myślałem.

   Na moim łóżku siedział jakiś szatyn o kręconych włosach, trochę jak u psa mojej ciotki Dolly, który zawsze wyjadał resztki mojego jedzenia. Wyraz jego twarzy nie był zadowolony. Wciąż patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie zabić, choć nie do końca rozumiałem dlaczego. Może chodziło o Rose. Może jego też uspokajał jej dotyk.
   Zaraz obok siedziała dziewczyna o długich, kruczych włosach z delikatnym, ale smutnym uśmiechem na twarzy. Wyglądała na kruchą i niespokojną. Trochę mnie przytłaczała, ale zrobiło mi się jej szkoda, gdy tak na mnie patrzyła. Jakby próbowała coś we mnie odnaleźć, ale nie wiedziałem do końca co. Nadziei, by przy mnie nie odzyskała. Sam już jej nie miałem.
- Na razie jeszcze nie możemy ci nic powiedzieć. - burknął chłopak, siedzący na łóżku.
- Nie masz dziś chyba humoru, Gunner. - brunetka położyła dłoń na jego nodze i pogładziła ją ostrożnie.
- Po prostu głupot
ą jest dla mnie zaczepianie go, gdy nawet my nie do końca wiemy o co chodzi. Mamy tylko durne przypuszczenia, które nie muszą być nawet prawdziwe. - pokręcił głową i podniósł się powoli z mebla. Zaczął kierować się w moja stronę. Chyba pierwszy raz w ich towarzystwie poczułem się wtedy tak źle i niepewnie. Nie wiedziałem za bardzo co robić. On jedynie przykucnął, łapiąc moja brodę w dwa palce i przyglądając mi się uważnie.
- Przestań stary, to gejowskie. - powiedziałem cicho, patrząc na niego z pewnego rodzaju przerażeniem w oczach. Kim oni do diabła byli? Czego ode mnie chcieli? Nic już nie rozumiałem. 




------------------------------------ 

Więc tak wygląda rozdział pierwszy. Nie jest długi, bo niestety nie potrafię takich pisać. Zbyt szybko wygasają się moje ambicje.
Chci
am bardzo podziękować Wam wszystkim za te cudowne 8 komentarzy jakie otrzymam. To znaczy dla mnie wszystko. Przedtem prawie nie czytał moich wypocin, więc czytanie tych komentarzy przyprawiło mnie o lepsze samopoczucie i łzy w oczach. Jesteście dla mnie ogromnym wsparciem. Sprawiacie, że zaczynam wierzyć w siebie i swoje możliwości. Dziękuję za każdy komentarz. Za każde przeczytanie. Za wszystko. Bardzo, bardzo dziękuję.

 

11 komentarzy:

  1. No, no, no... bardzo ciekawie się zapowiada. ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. Zbyt interesujące aby przestać czytać *-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny rozdział. Coś widze chłopak dostaje powoli świra – dziwić się jak z tamtąd chyba nikt normalny nie wyszedł ; )
    Super na serio xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, a może to wcale nie jest świr? Dziękuję za pozytywną opinię x

      Usuń
  4. Świetny rozdział <3 Czekam na nexta z niecierpliwością :) tak jak wcześniej życzę dużo weny xo.xo.xo

    OdpowiedzUsuń
  5. wow, to jest super! czekam na dalsze części, nie mogę sie doczekać!

    OdpowiedzUsuń
  6. Aaa!!! Wspaniały rozdział
    Czekam na kolejny ^^ :*

    OdpowiedzUsuń